Stephen King „Joyland”

Joyland-pl

Cudowne lato 

Kiedy mowa jest o przeszłości, każdy pisze fikcję.

Stephen King napisał niekingowską powieść. Gwoli ścisłości – nie moje to słowa, jednak przychylam się do nich. Joyland, bo do tej książki amerykańskiego pisarza przywarło powyższe określenie, to opowieść o inicjacji przytaczana z perspektywy narratora, starszego mężczyzny zdającego sobie sprawę z tego, jak zawodna po latach bywa pamięć i jak młodzieńcze niegdyś odbiór i idealizacja pewnych zdarzeń i osób mogą zaburzać przytaczaną przezeń opowieść, na którą nałożyła się perspektywa lat i wynikłe z ich upływu doświadczenie. King nie potrafił co prawda odmówić sobie umieszczenia w rzeczonej powieści wątku grozy, jednak ten, potraktowany pretekstowo, nie zmienia jej istoty jako takiej – bogatej treści o dojrzewającej wrażliwości i o tym, jak wpływa ona na losy jej właściciela; gawędy o życiu zarówno codziennym, jak i duchowym, pogłębionym empatią i uwrażliwionym przeżywaniem wewnętrznym. Czytaj dalej

Stephen King „Lśnienie” [Audiobook]

Oszaleć ze strachu

Wiem, że możesz to zrobić, oczywiście, że możesz! Musisz go zabić, koniecznie musisz go zabić, Jackie! I ją także! Bo każdy artysta musi cierpieć! Bo każdy mężczyzna zabija to, co kocha!

Lśnienie, trzecia powieść Stephena Kinga, z podniesiona głową wkracza w wiek średni. Od czasu pierwszego wydania w 1977 roku minęło czterdzieści lat, a fabuła tego horroru i sposób ukazania szaleństwa przemieszanego ze zjawiskami nadprzyrodzonymi zdobywają kolejne rzesze czytelników. Także tych nieufnych, upierdliwie czepliwych, malkontenckich, którzy z powodu lektury Lśnienia, tego kamienia milowego literatury grozy, już na zawsze zostaną w pazurach Króla Horroru, choćby i ten w dalszych latach rozmieniał się na drobne. Czytaj dalej

Colette „Chéri” [Audiobook]

Bez klapek na oczach

Colette, a właściwie Sidonie-Gabrielle Colette. Recenzentka, tancerka, kobieta biznesu świetnie pojmująca znaczenie marki, ale przede wszystkim – pisarka. Jako dziecko wychowywana w duchu fourieryzmu, bez nakazów, zakazów, wzorców, dławienia uczuć. Powszechnie uznawana za skandalistkę swoich czasów, tak pod względem obyczajów, rodzicielstwa, seksualności, jak i twórczości. W wydanej w 1920 roku powieści Chéri, w niebanalnej, malarsko-poetyckiej formie przedstawia świat kurtyzan jako co najmniej pociągający, a związek dojrzałej kobiety z młodzieńcem jako tyleż zatruty, co przepojony zmysłowością i najczystszym rodzajem miłości – kochaniem drugiej osoby za to, że po prostu jest. Jednak to zaledwie czubek góry lodowej problematyki przedstawionej w tej niewielkiej książeczce, przypowieści właściwie, która na czynniki pierwsze rozkłada lęki przed starością i zmarnowaną młodością, dojrzałość i dziecięctwo oraz egoizm i altruizm wynikające z potęgi uczucia.

Czytaj dalej

Mariusz Czubaj „Martwe popołudnie”

Myślcie, a będzie Wam dane

Żyjemy w czasach świętej trójcy. Ta trójca to media, biznes i polityka.

Zacznę od sprostowania. I czepiania się. Choć bogiem a prawdą Mariusz Czubaj już zapewne wystarczająco za powieść Martwe popołudnie oberwał, także z tego powodu, że pewną nazwę gatunkową potraktował na wyrost. Oberwał, bo mógł nie wspominać w posłowiu o odwołaniach do thrillera politycznego, a wydawca także nie musiał tak jego książki reklamować. Tymczasem Martwe popołudnie, czyli powieść rozpoczynająca cykl o Marcinie Hłasko, byłym policjancie, pracowniku BSW i detektywie specjalizującym się w poszukiwaniu zaginionych, wcale nim nie jest, natomiast wszystkim innym za co pragnie uchodzić – niewątpliwie tak. Wszystkim innym, czyli kryminałem noir z licznymi kulturowymi odniesieniami oraz thrillerem o biznesach okupionych krwią, służbach specjalnych i ciemnej stronie historii Polski, takiej, z powodu której przypomnienia Czubajowi niektóre kręgi z pewnością przyszyłyby łatkę antypolskiego literata. Ale, dzięki bogom, kręgi te najwyraźniej czytują inne rzeczy, zatem autor może bez obaw chodzić po ulicach. Wracając do meritum, Martwe popołudnie politykę traktuje po macoszemu, niczym kopciuszka świętej trójcy rządzącej światem współczesnym, o której mowa w widocznym powyżej cytacie z omawianego dzieła. Polityka jest wrzucona do tego gara najwyraźniej jedynie po to, aby pewnej konwencji stało się zadość, aby mówiąc potocznie, nie było, że nie było. Nie jest ona istotną treścią, a ledwie przemyka gdzieś na dalszym planie. Choć początek zapowiadał, że będzie sednem dzieła. Czytaj dalej

Anna Fryczkowska „Sześć kobiet w śniegu (nie licząc suki)”

Babski kryminał (nie myląc z damskim)

Lekko nietrzeźwe kobiety w większej grupie zawsze są zbyt głośne, zbyt wylewne i zbyt rubaszne, trochę nawet obrzydliwe.

Przyznam, że nie rozumiem. Nie rozumiem, jak autorka, która w rozmowach z dziennikarzami sprawia wrażenie osoby inteligentnej, oczytanej i uświadomionej kulturowo, mogła urodzić takiego kryminalnego potworka jak Sześć kobiet w śniegu (nie licząc suki). Anna Fryczkowska, bo o niej mowa, utkała powieść kryminalną nie tyle damską, nie kobiecą nawet, ile babską. Wbrew pozorom określenia te nie są synonimami. I wcale nie trzeba namiętnie rozczytywać się w literaturze pisanej przez kobiety dla kobiet, aby zorientować się, kiedy rzeczywistość przedstawiona w niej jest płasko, błaho, czarno-biało oraz kiedy wpycha tłukiem do głowy topornie wyłożone nauki. Takim tłukiem, jakiego używa w kuchni baba właśnie, nie kobieta, nie dama. Baba, która biega, krzyczy, trajkocze, nadaje na sąsiadkę, a jeszcze bardziej na swojego chłopa. Wracając, nie trzeba się rozczytywać w literaturze typu „kobiety kobietom”, aby wiedzieć, kiedy się wcina książkę przypominającą lukrowany pączek pełen pustych kalorii. Wystarczy mieć w miarę ruchliwe szare komórki. Czytaj dalej

Ewelina Dyda „Zła waluta”

Miasto utrapienia

Każdego można kupić. Trzeba tylko znać odpowiednią walutę.

(Jakub Rau, prywatny detektyw)

Niewielkie miasto w południowo-wschodniej Polsce. Niegdyś siedziba województwa, teraz nieco zapomniane. Niecałe pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców. Głównie w podeszłym wieku, gdyż większość młodzieży po szkole średniej opuszcza to miasto w nadziei na lepszą przyszłość gdzie indziej. Miasto wycofane, nieco widmowe, z kolącą w oczy kamienicą zabitą deskami i licznymi lokalami użytkowymi, które na darmo czekają w nadziei, że jakiś rzutki mieszkaniec rozkręci w nich biznes. Do tego parę osiedli z wielkiej płyty – wspomnienie rozrastającej się infrastruktury, która obecnie stoi w miejscu. I nieliczne wieżowce – wątłe zmamiono nowoczesności. Bliskość jeziora uatrakcyjnia mieszkańcom miesiące letnie, natomiast w zimie łatwo zapaść w niedźwiedzi sen, ponieważ dosłownie i w przenośni nic się tu nie dzieje. A, przepraszam, muszę jednak zwrócić honor. Dzieje się. W końcu, gdy jest knajpa – jest już dobrze. Na dodatek taka knajpa, gdzie piwo jest tanie. Nieważne, że lokal obskurny. Wszak zawsze można uznać, że jest pijalnią dla prawdziwych twardzieli, takich, co to dumnie obnoszą się ze złamaniami zewnętrznych narządów oddechowych. Natomiast twardzielki na jednej z bocznych uliczek od rynku mogą zaopatrzyć się w najmocniejszy ze specjalistycznych peelingów do twarzy w firmowym sklepie Ziaji. Teraz już mogą. Do niedawna musiały robić to przez Allegro, gdyż wszystko dociera tu nieco później. Tu, czyli do Tarnobrzega. Miasta utrapienia młodych i ambitnych, którzy z takich czy innych względów muszą w nim pozostać. Miasta utrapienia Eweliny Dydy, która szturmem wbija się swoim debiutem, powieścią Zła waluta, pomiędzy królowe i księżniczki polskiego kryminału. Przy czym Dyda bynajmniej nie pragnie zagarniać nikomu królewskich duktów. Ona podąża własną drogą. Pełną popękanych płyt chodnikowych, obsikaną przez okolicznych pijaków i klasycznie czarną. Ścieżką kryminału noir, którego spisanego kobiecą ręką dotąd w Polsce nie było. Czytaj dalej

Cezary Harasimowicz „Miejsce odosobnienia”

Służby, słudzy, niewolnicy

(…) You’re gonna have to serve somebody, yes indeed
You’re gonna have to serve somebody,
Well, it may be the devil or it may be the Lord
But you’re gonna have to serve somebody.

(Bob Dylan)

Co to była za przygoda! Cezary Harasimowicz, pisząc Miejsce odosobnienia, przelał na wordowski arkusz kolosalne zaplecze teoretyczne oraz historyczno-polityczne rozeznanie. Do tego dodał własne doświadczenie scenopisarskie, które nie sprowadziło się wyłącznie do porywistych dialogów, lecz także nieoszczędzających odbiorcy zwrotów akcji, narracyjnych eksperymentów oraz nieoczekiwanych powiązań między głównymi bohaterami. Trzeba nie lada talentu, aby napisać dobrą powieść gatunkową. Trzeba nie lada talentu i jeszcze większej wiedzy, aby za pomocą fikcyjnej fabuły przemycić obfitość informacji historycznych, geopolitycznych i specjalistycznych ciekawostek, nie nużąc czytelnika jednocześnie. Wreszcie: trzeba nie lada talentu, jeszcze większej wiedzy i niebanalnych zdolności strategicznych, by swoją fikcyjną opowieść umieścić obok autentycznych wydarzeń, polityczno-historycznych rozgrywek, które miały bądź nadal mają miejsce, i przemieszać wytwór wyobraźni z rzeczywistością tak, aby odbiorca pomyślał: „Tak, tak właśnie mogło się to odbyć”. Czytaj dalej

Marcin Ciszewski „Wiatr”

Nasza zima zła

To miał być sylwester inny niż wszystkie, spędzony w surowych warunkach w schronisku na Kasprowym Wierchu, będącym mekką wszystkich szanujących się narciarzy i przepiękną wizytówką polskich Tatr. Jakub Tyszkiewicz, korzystający z urlopu policjant, wolałby wprawdzie spędzić ten wyjątkowy wieczór z żoną w łóżku, ale ulegając jej prośbom, dał się namówić na tańce na zaśnieżonej górze w gronie niekoniecznie znajomych osób. Jednak rozrywka tego typu nie jest mu pisana, ponieważ krótko po rozpoczęciu zabawy niezidentyfikowany napastnik atakuje jedną z imprezowiczek. Ponadto w międzyczasie, gdy śnieżna wichura zdąży się już rozszaleć na dobre, ktoś wjeżdża na Kasprowy kolejką linową. Kto ma odwagę robić to w czasie, kiedy wjazd ów grozi śmiercią? Czy istotnie będzie to ekipa serwisowa, jak poinformowała obsługa? Tylko jeden z uczestników przerwanej zabawy będzie miał świadomość tego, że to kłamstwo. Kto? Na te i inne pytania odpowiedzi znajdziemy w książce Marcina Ciszewskiego Wiatr. Czytaj dalej

Michael Katz Krefeld – Sekta

Kruk w gnieździe

Dobrze by było, gdyby Wydawnictwo Literackie zdecydowało się wypuszczać nowe powieści Michaela Katza Krefelda corocznie w listopadzie. Nieważne bowiem, o jakiej porze roku główny bohater kryminalnego cyklu Duńczyka przemierza ulice Kopenhagi i państw, do których się udaje w celu rozwiązania zagadek, opowieści te niezmiennie są tak bardzo mroczne, brudne oraz śmierdzące ludzką zgnilizną moralną i szaleństwem, że na datę premiery idealnie pasuje dzień w miesiącu uznawanym za najbardziej depresyjny w roku. Na czas lektury swoich książek Krefeld niczym wampir wysysa z czytelników życiową energię i robi to absolutnie bezpardonowo, przedstawiając tak chore – a zarazem tchnące realizmem! – wizje człowieczych czynów i umysłów, o jakich nie śniło się filozofom. Sekta, trzecia z jego powieści wydana w Polsce, tylko tę regułę potwierdza. Dodam, że robi to w wersji jeszcze dosadniejszej niż wydane wcześniej Wykolejony i Zaginiony. Śmiało postawię tezę, że tak dobry w kreowaniu gotyckiego wręcz mroku Krefeld dotąd nie był! Czytaj dalej