Michael Finkel – Złodziej tożsamości. Historia prawdziwa

Kto z kim przestaje…, czyli środkowy palec kryminalisty

  Lubię cię w sposób będący poza moją kontrolą.

(Michael Finkel w liście do Christiana Longo)

Intensywna i niepokojąca przyjemność płynąca z lektury kryminalnego reportażu Michaela Finkela Złodziej Tożsamości. Historia prawdziwa jest piętrowa. Składa się na nią nie tylko śledzenie autentycznej historii oskarżonego o wymordowanie własnej rodziny Christiana Longo, poznawanie rozłożonych na cząstki faktów i mitów narosłych wokół tej sprawy, psychologiczna rekonstrukcja możliwych motywów zbrodni czy detalicznie przytoczona, fascynująca w swoim przebiegu rozprawa sądowa, lecz także opowieść o samym jej autorze, dziennikarskiej figurze cokolwiek niejednoznacznej i o frapującej konstrukcji moralnej. Autorze, który na przestrzeni książki niebezpiecznie zbliża się osobowościowo do tego, który miał być jej głównym bohaterem, a zarazem winnym w oczach Stanów Zjednoczonych – do człowieka aresztowanego za wielokrotne morderstwo.

To, co przygważdża uwagę czytelnika od pierwszych zdań, to deklaracja uczciwości, którą Finkel niemal na niego wylewa. Tak, określenie „wylewa” nie jest tu bynajmniej przesadzone, a owo oświadczenie ma znamiona natrętnego zaznaczania. Złodziej tożsamości to bez wątpienia dzieło rozliczeniowe, odautorska dziennikarska spowiedź, w której analizowanie własnych zachowań i samokrytyka pełnią ważną rolę. Pierwsze kilkadziesiąt stron to na dobrą sprawę sam Finkel i jego perypetie zawodowe związane z zafałszowanym artykułem dla „New York Timesa”, z którego to wkrótce po jego napisaniu z hukiem został zwolniony, a przez środowisko dziennikarskie napiętnowany. Perypetie, warto dodać, spisane z nerwem i suspensem. Pracoholizm i zawodowe parcie do przodu w wydaniu Finkela mają w sobie pazur zatracenia i bezduszności, przez co autora Złodzieja tożsamości trudno bez zastrzeżeń polubić. Ale jedno trzeba mu przyznać – opowieść o sobie samym miał na podorędziu tak ciekawą i, stopniując napięcie, przytoczył ją tak rasowo, że o oszustwie dziennikarskim czyta się lepiej nawet, niż o samym Longo, najpierw uciekającym przed wymiarem sprawiedliwości, a następnie manipulującym zza krat umysłami zarówno żurnalisty, jak i czytelnika.

Zresztą, manipulacja w Złodzieju tożsamości niejedno ma imię. Manipuluje Longo, jednostka narcystyczna i naginająca prawdę pod swoje potrzeby, ale manipuluje też Finkel, który chce na kryminalnym przypadku Chrisa ugrać rehabilitację w dziennikarskim środowisku i stworzyć dzieło życia – czyli omawianą tutaj książkę, którą pisał przez trzy lata, korzystając z rozmaitych źródeł, z których najważniejsze nie wydają się ani rozmowy z prawnikami Longo, ani nawiązanie kontaktu z jego rodziną czy analizy psychologiczne Chrisa, za które dziennikarz zapłacił z własnej kieszeni, ale rozmowy telefoniczne z samym oskarżonym i z nim korespondencja. Rozmowy cotygodniowe, trwające przepisową aresztancką godzinę oraz 29 listów od oskarżonego, na które złożyły się (!) 1143 strony. Tę dziwną, momentami nabrzmiałą niezdrową fascynacją i znamionującą bliźniacze syndromy osobowościowe korespondencję rozpoczął Finkel, gdy, tuż po zwolnieniu z „NY Timesa”, dowiedział się, że jego nazwiskiem posługuje się jedna z dziesięciu najbardziej wówczas – na przełomie lat 2001 i 2002 – poszukiwanych osób w Stanach Zjednoczonych, czyli właśnie Longo. Nie poczuł się urażony. Uznał to za doświadczenie „zarówno ciekawe, jak i w pewnym stopniu nobilitujące”. Poza wszystkim, zwyciężyła oczywiście ciekawość żurnalisty.

Christian Longo i Michael Finkel / Źródło fot.: http://www.esquire.com/news-politics/a6836/christian-longo-0110/

Christian Longo i Michael Finkel / Źródło fot.: http://www.esquire.com/news-politics/a6836/christian-longo-0110/

Kilkunastomiesięczna korespondencja, dziesiątki rozmów oraz spotkania w areszcie i na sali sądowej nie mogły, rzecz jasna, nie wpłynąć na zbliżenie się do siebie obu mężczyzn, na wzajemne na siebie oddziaływanie. Złodziej tożsamości konsekwentnie z rozdziału na rozdział tę relację pogłębia. Z początku Finkel przeplata opowieść o swoim zawodowym upadku z policyjnym pościgiem za Longo; następnie porzuca temat zawodowej porażki na rzecz biografii Chrisa, swojej z nim znajomości oraz tego, jak wpłynęła ona na jego życie, poszerzając świadomość dotyczącą własnej natury i przyczyniając się do obcego mu dotąd, osiadłego trybu życia, co z kolei zaowocowało zmianami w życiu osobistym dziennikarza. O ile jednak wydarzenia opisane w pierwszej części książki są zrozumiałe i oparte na w miarę rzetelnych źródłach, jak dane z życia Finkela, zeznania świadków czy raporty policyjne, tak część druga bazuje na rosnącej emocjonalności układu dziennikarz–aresztant, domysłach i mnogości interpretacji, jakie funduje nieoczywistość zeznań Longo. Na przestrzeni niecałych czterystu stron podejrzany, będący niepozbawionym uroku, inteligencji i sprytu lisa młodym mężczyzną, urasta do symbolicznej niemal rangi kreatora rzeczywistości, który za cenę lepszego wizerunku jest w stanie kłamać, manipulować, oszukiwać i… zabijać? Im dalej w las, tym czytelnik bardziej rozumie potencjalne zbrodnicze motywy, jednak wprost proporcjonalnie do tej wiedzy traci rozeznanie, co jest prawdą, a co kłamstwem. „Wszystko, co tu napisałem, przedstawiłem tak rzetelnie, jak tylko umiałem”, pisze na wstępie Finkel, a jako że książka pełni funkcję jego zawodowej rehabilitacji – chcemy mu wierzyć. Jak jednak możemy wierzyć w rzetelność opowieści opartej w znacznej mierze na słowach Longo, który, zanim znalazł się na liście dziesięciu najbardziej poszukiwanych osób w USA, manipulował faktami i popełnił szereg wykroczeń, aby godniej reprezentować się przed rodziną, znajomymi i konserwatywnym środowiskiem religijnym świadków Jehowy, do którego należał?

Lista grzechów oskarżonego jest długa i niespotykana. Niespotykana ze względu na kreatywność umysłu jej prowodyra, a także dar, jaki ten najwyraźniej dostał od swojego boga – zaskakującą łatwość wprowadzania zamysłów w życie. Czas pokazał, że kilka z nich winien był gruntowniej przemyśleć, aby nie zostać przyłapanym na przestępstwie, jednak póki jego działania nie przybrały efektu kuli śnieżnej, o pomysłach Chrisa na życie czyta się mniej więcej na tym poziomie odbiorczym, na jakim ogląda się odcinki MacGyvera. Słowem, wierzyć się nie chce, że coś może przychodzić zwykłemu śmiertelnikowi z taką łatwością! Trudno stwierdzić, czy taki zapis wydarzeń wynikł z rzeczywistego stanu rzeczy, czy też Finkel pomniejsze przestępstwa Longo potraktował skrótowo, jedno wszak jest pewne – narracyjnie Złodziej tożsamości zdecydowanie lepiej wypada w momentach, gdy jego autor stawia na bardziej detaliczne przybliżanie poszczególnych sytuacji, co z kolei sprzyja stopniowaniu napięcia. Najpełniejszą satysfakcję z lektury wymagający czytelnik (czytaj: nie tylko ten podążający za sensacją, której w omawianej publikacji nie brakuje) będzie miał wówczas, gdy dziennikarz krok po kroku zacznie przybliżać swoje afrykańskie śledztwo w sprawie rzekomego niewolnictwa na plantacjach kakao, a także wtedy, gdy, zmierzając do mrożącego krew w żyłach finału opowieści, wraz z Finkelem wejdzie na salę sądową, gdzie stanie się obserwatorem manipulacyjno-prawnych cudów-wianków.

Christian Longo z rodziną, o której wymordowanie został oskarżony / Fot. CBS, 48 Hours

Christian Longo z rodziną, o której wymordowanie został oskarżony / Fot. CBS, 48 Hours

Ma zatem Złodziej tożsamości momenty genialne, dobre i poprawne, natomiast te gorsze trudno uświadczyć. Można co prawda przyczepić się do tego, że jego zapis mógłby być bardziej wysublimowany, a liczne cytaty umieszczone rozsądniej, miast co chwilę dziurawić akapity, a nawet pojedyncze zdania (z tego też względu trudno rozważać wydanie tej książki w formie audiobooka), ale nie zmienia to faktu, że reportaż kryminalny Michaela Finkela mocno intryguje zarówno przytoczonymi w nim zdarzeniami, jak i możliwymi wariantami prawdy zawieszonymi w powietrzu. Najciekawsi są w nim jednak protagoniści – kryminalista, który zapragnął poczuć się jak podziwiany przezeń dziennikarz oraz dziennikarz, który odkrył w sobie podobieństwo do kryminalisty; kreator opowieści, który chciał się oczyścić i wypromować za pomocą frapującego amerykańskie sądownictwo aresztanta oraz aresztant, który zmanipulował kreatora tak bardzo, że w ostatecznym rozrachunku z właściwym sobie urokiem pokazał mu środkowy palec, w dalszym ciągu pozostając zagadką.

Omówiono w ramach Projektu


Moja ocena: 7/10

Natomiast obiektywnie rzecz biorąc…

Wniebowzięci będą: czytelnicy zainteresowani historią kryminologii; osoby lubiące nurzać się w psychologicznych brudach; zwolennicy prozy na faktach pozostawiającej jednak pole do interpretacji.

Kręcić nosami będą: czytelnicy oczekujący od lektury językowej kreacji; osoby mające problem ze skupieniem, które liczne cudzysłowy i niejednolitość narracji mogą dodatkowo rozpraszać.


Michael Finkel, Złodziej tożsamości. Historia prawdziwa, przeł. Bogumiła Nawrot, Prószyński i S-ka, Warszawa 2015.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu

https://i0.wp.com/www.numerfaksu.pl/wp-content/uploads/2015/12/pr%C3%B3szy%C5%84ski.jpg


W 2015 roku Rupert Goold wyreżyserował film na podstawie powyższej książki. W główne role wcielili się James Franco (Longo) i Jonah Hill (Finkel).

Dodaj komentarz