Michael Katz Krefeld – Sekta

Kruk w gnieździe

Dobrze by było, gdyby Wydawnictwo Literackie zdecydowało się wypuszczać nowe powieści Michaela Katza Krefelda corocznie w listopadzie. Nieważne bowiem, o jakiej porze roku główny bohater kryminalnego cyklu Duńczyka przemierza ulice Kopenhagi i państw, do których się udaje w celu rozwiązania zagadek, opowieści te niezmiennie są tak bardzo mroczne, brudne oraz śmierdzące ludzką zgnilizną moralną i szaleństwem, że na datę premiery idealnie pasuje dzień w miesiącu uznawanym za najbardziej depresyjny w roku. Na czas lektury swoich książek Krefeld niczym wampir wysysa z czytelników życiową energię i robi to absolutnie bezpardonowo, przedstawiając tak chore – a zarazem tchnące realizmem! – wizje człowieczych czynów i umysłów, o jakich nie śniło się filozofom. Sekta, trzecia z jego powieści wydana w Polsce, tylko tę regułę potwierdza. Dodam, że robi to w wersji jeszcze dosadniejszej niż wydane wcześniej Wykolejony i Zaginiony. Śmiało postawię tezę, że tak dobry w kreowaniu gotyckiego wręcz mroku Krefeld dotąd nie był!

Po tym chwalebnym wstępie napiszę jednak z całą odpowiedzialnością, że fanów Krefelda Sekta traktowana wyłącznie jako lektura rozrywkowa może… zawieść! Tak! Po dotychczasowych przytaczanych ze swadą podróżach głównego bohatera Thomasa „Ravna” Ravnsholdta (w Wykolejonym była to Szwecja, w Zaginionym – Niemcy), trzecia część cyklu może się wydawać nader skromna. Krefeldowski Kruk [od ravn (duń.) – kruk] tym razem nie opuszcza gniazda, porusza się w granicach ojczystego kraju, a najdalszą jego wyprawą jest ta na jedną z pobliskich duńskich wysp. Słowem, dla Duńczyka tyle w tym atrakcji, co dla polskiej rodziny wypad do Władysławowa na weekend. Rozleniwiony, zniechęcony do „detektywnej” roboty Thomas, nie dość że zlecenie przyjmuje dopiero na stronie 75 (książka liczy ich 364), to na dodatek, miast czaić się w ciemnych zaułkach i śledzić „obiekt”, długo podczytuje cudze raporty, zanim ruszy tyłek na spotkanie z antagonistą. I w wielkim błędzie jest ten, który myśli, że długie rozkręcanie się właściwego śledztwa czyni tę powieść nudną. Ów opóźniony zapłon pełni bowiem bardzo ważne zadanie – sprawia, że tym dosadniej wybrzmiewają wątki poboczne, które w konsekwencji okazują się ciekawsze nawet od narracyjnego sznurka detektywistycznego. Bo tym razem Krefeld inaczej rozgrywa swoją opowieść, mianowicie spotkanie z naczelnym antagonistą sytuuje pośrodku osi fabularnego czasu, czyniąc z niego [spotkania] tylko (aż!) jeden z punktów kulminacyjnych. Przy czym cały czas bawi się z czytelnikiem, wysyłając w jego stronę sprzeczne sygnały. Bo czy na pewno przywódca sekty jest wiodącym czarnym charakterem tej prozy? Może jednak jest nim detektyw wcześniej zajmujący się tą sprawą, po którym słuch zaginął, a którego raporty Ravn czyta? Albo mafiozo Kaminski, którego wątek związany jest ze śmiercią ukochanej Kruka? A może to ojciec poszukiwanego, manipulujący ludźmi biznesmen Ferdinand Mesmer jest winny całemu złu w tej opowieści?

Niewielkie miasto Søllested na duńskiej wyspie Lolandii. To tam uda się Ravn w poszukiwaniu religijnego szaleńca./ Źródło zdj.: https://en.wikipedia.org/wiki/S%C3%B8llested

Niewielkie miasto Søllested na duńskiej wyspie Lolandii. To tam uda się Ravn w poszukiwaniu religijnego szaleńca. / Źródło zdj.: https://en.wikipedia.org/wiki/S%C3%B8llested

Mesmer. Nazwisko ojca i syna, jak mniemam, nie jest przypadkowe[1]. Podobne jak podrzucanie tropów szatańskich („[dłoń] wyglądała niemal jak kopyto”[2]] i boskich („nieco przytęgi Jezus w czarnym garniturze, chodzący po Jeziorze Galilejskim”), licznych odniesień do Biblii oraz żywcem wyjętych z niej cytatów. W pewnym momencie Krefeld świadomie zaczyna ich nadużywać i umieszczać w kontekście przerysowania, by z całą dosadnością ukazać czytelnikowi, jak zgubny i żałosny jest fanatyzm. Na pewno znacie Państwo to uczucie, kiedy widząc czyjeś zaślepienie/zadufanie/zakłamanie tłumaczące wszystko, nawet oczywiste zło, czujecie się tyleż bezradni, co zażenowani. Na pewno przynajmniej raz w życiu zareagowaliście mimowolnie niezdrowym chichotem, by bronić umysł przed czyimś absurdalnym zachowaniem. Sekta, kumulując groteskowy fanatyzm w wydaniu religijnym, prowokuje do takich właśnie obronnych reakcji. Prychamy śmiechem, czytając o sprawach, które zdrowy na umyśle człowiek z trudem ogarnia. Krefeld, udatnie przechodząc od niepokojących zwiastunów do tragedii przywodzącej na myśl nieposkromiony żywioł, wywołuje w odbiorcy pierwotne reakcje, o które ten sam siebie by nie podejrzewał. „Jestem tolerancyjny i inteligentny. Nie będę się przecież śmiał z nawiedzonego biedaka!”, powie ktoś. Czyżby? Trzecim tomem przygód Ravna Krefeld udowadnia, że potrafi grać na emocjach czytelnika jak dusza zapragnie. A to niebywały dar! Stąd już bardzo krótka droga do oczywistego stwierdzenia, że…

Sekta to najlepsza wydana u nas powieść duńskiego pisarza! Po fantastycznie lawirującym na trzech poziomach czasowych, depresyjnym, flirtującym z Psychozą Roberta Blocha Wykolejonym oraz gęstym, bogatym w fakty historyczne, ale kiczowato i nieudolnie sfinalizowanym Zaginionym, Krefeld prześcignął niemal doskonały pierwszy tom, co osiągnął skromniejszym fabularnym anturażem niż dotąd, stawiając na narrację z wielokrotnością kulminacji i nieoczywistych rozwiązań. Moi koledzy recenzenci ukochali sobie pisać o miażdżącym prologu Sekty (jest taki istotnie!), zatem wprowadzę pewne novum i napiszę o końcówce. Dwadzieścia stron do końca, czytelnik przygotowany do spuszczenia emocjonalnej pary uspokaja umysł. Jeszcze sprawę samochodu Victorii trzeba sfinalizować, usiąść w Wydrze Morskiej i podroczyć się nieco z mrukliwym barmanem Johnsonem, popodglądać zwykłych Duńczyków podczas weekendowych rozrywek. I, oczywiście, to wszystko będzie miało miejsce, inaczej Krefeld nie byłby Krefeldem. Ale zanim to nastąpi, autor tak mocno posłuży się motywami niezdrowej ciekawości i niezdefiniowanego zła, że czytelnik w jednej chwili przerwie wygodną podróż ku spodziewanemu spokojnemu finałowi. Nie żartuję. Michael Katz Krefeld jest absolutnie doskonale rozeznanym w thrillerze skurczybykiem i pięknie się jego motywami – zaczerpniętymi z dreszczowca wszech czasów, tak literackiego, jak i filmowego – w ostatnim punkcie kulminacyjnym Sekty posługuje.

Volvo P210 Duett Kombi z 1966 r., które pojawia się w powieści i przysparza Ravnowi niemałych kłopotów./ Źródło zdj.: http://bringatrailer.com/2013/09/05/never-this-nice-1966-volvo-p210-duett/?utm_source=Daily+Email+9/6/13&utm_campaign=BaT+Daily+Email&utm_medium=email

Volvo P210 Duett z 1966 r., które pojawia się w powieści i przysparza Ravnowi niemałych kłopotów. / Źródło zdj.: http://bringatrailer.com/2013/09/05/never-this-nice-1966-volvo-p210-duett/?utm_source=Daily+Email+9/6/13&utm_campaign=BaT+Daily+Email&utm_medium=email

Zresztą, thriller to nie jedyne imię „Ravna nr 3”. On bowiem się dreszczowcem staje, wychodząc od psychodelicznego kryminału (pełen bolączek detektyw, który się waha, by następnie wejść w dochodzenie całym sobą), flirtując z popową sensacją na podobieństwo filmów z Jamesem Bondem (siedziba tytułowego stowarzyszenia i chory wywód Złego dotyczący jego „wielkiego planu”), by sfinalizować całość klasycznymi motywami podgatunku kryminalnego, jakim jest noir. Fakt, że Krefeld zmierza w kierunku noir, można zauważyć już dzięki ciętym, ironicznym odzywkom Ravna, sprawiających wrażenie wyciągniętych niczym z powieści Raymonda Chandlera. Natomiast wszelkie wątpliwości co do noirowej podbudowy znikną w momencie, gdy główny bohater podejmie pewną ważką dla niego – i, jak sądzę, dla kierunku dalszych części cyklu – decyzję.

Tyle jest w Sekcie gatunkowych wspaniałości i niespodziewanych mądrości (fragment o różnicach w samobójstwach kobiet i mężczyzn przemyca jedną z nich), że najnowszego dzieła Krefelda trudno się czepiać. Mimo to pozwolę sobie na zaprzeczenie hasłu, jakim autor sam siebie promuje, a które ochoczo podchwyciły media. Mowa o słynnym już espresso na tle reszty skandynawskiego latte. Otóż, Duńczykowi nieco do owego literackiego espresso brakuje, bo zwykł się w Sekcie powtarzać oraz budować zdania dokładnie tłumaczące wybory bohaterów, podczas gdy ich mniej rozbudowane warianty z pewnością by wystarczyły. Gwoli uczciwości dodam jednak, że czytałam wersję powieści sprzed generalnych redakcji i korekty, zatem istnieje możliwość, że do tej pory usterki te zostały wyeliminowane; możliwe też, że powstały one w wyniku nie do końca trafnego, nadgorliwego przekładu. Jednak absolutnie nie zamierzam tu szukać winnego. Zamiast tego zawieszę w powietrzu pytanie: Skoro pierwsza, recenzencka wersja Sekty jest tak dobra, to jaka jest wersja, która kilka dni temu trafiła do księgarń? Doskonała?

Zrecenzowano w ramach projektu


[1] Mesmeryzm – osiemnastowieczny pogląd, uznający istnienie w człowieku uzdrawiających sił magnetycznych przekazywanych przez dotyk lub z pewnej odległości; też: taka metoda leczenia. Bohater Krefelda wprawdzie nie jest uzdrowicielem, ale twórcą potężnie oddziałującej także na odległość broni, którą dla dobra tego tekstu nazwę psychologiczną i nie zdradzę więcej.

[2] Ten i kolejne cytaty pochodzą z omawianej powieści.


Moja ocena to 8/10, jednak dopuszczam możliwość jej podwyższenia po prześledzeniu wersji książki po generalnej korekcie.

Natomiast obiektywnie rzecz biorąc….

Wniebowzięci będą: wielbiciele nordyckich psychodelicznych kryminałów swobodnie przechodzących w thriller; czytelnicy stawiający na zawirowania fabularne i wzmożone kulminacje; zwolennicy literackich melanży gatunkowych; zwolennicy łamania tabu w literaturze.

Kręcić nosami będą: osoby, które preferują fabuły jasne, lekkie, pełne optymizmu; wielbiciele thrillerów i sensacji stawiających na ożywiona akcję; chrześcijanie nieposiadający dystansu do własnej wiary.


Sekta, Michael Katz Krefeld, tłum. Elżbieta Frątczak Nowotny, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.

Za egzemplarz powieści dziękuję

 

Dodaj komentarz