Dariusz Pawłowski „Czarna samica kruka: Lot nad krawędzią świadomości”

Obrazy nie do zapomnienia

Oczy o źrenicach, w których chociaż jeden raz odbił się gasnący płomień uchodzącego życia, nigdy już nie będą takie same.

„Nie oglądaj tego filmu! Poważnie chcesz do końca życia mieć w głowie te straszne obrazy? Bo gdy raz je zobaczysz, nie pozbędziesz się ich nigdy…”. Takimi słowami ostrzegł mnie przed laty kolega, gdy postanowiłam zmierzyć się z Antychrystem (2009) Larsa von Triera. Wspomniany film ma swoich zwolenników, jak i przeciwników, a jego wartość artystyczna dla wielu pozostaje sporna, jednak jednego odmówić mu nie można – tego, że niektóre jego kadry czy sceny pozostawiają niezatarte wrażenie, wnikają w rdzeń umysłu, a w swej bezkompromisowości zachwycają odbiorcę tudzież doprowadzają go do wymiotów. Przytaczam wspomnienie dotyczące Antychrysta nie od parady. Przeczytana niedawno powieść sprawiła, że do szuflady magazynującej w moim umyśle widoki niezapomniane w swym przerażającym wydźwięku, dołączyło kilka kolejnych. Odpowiedzialny za to jest pisarz Dariusz Pawłowski i jego Czarna samica kruka.

Autor, który debiutował kryminałem z akcją umieszczoną na stacji badawczej w Arktyce, wydając swoją drugą książkę miał przed sobą niełatwe zadanie – dorównać jednemu z najlepszych gatunkowych debiutów ostatnich lat, czyli własnemu pamiętnemu Arcanus Arctica. Czy mu się to udało? Odpowiem przewrotnie: nie, bo i też oba dzieła są nieporównywalne, wszak misz-masz gatunkowy w Samicy jest diametralnie inaczej poprowadzony niż w Arcanus. Pawłowski w dalszym ciągu pozostaje w obrębie kryminału, thrillera oraz powieści grozy przemieszanych z tym szczególnym smaczkiem męskiego świata rodem z VHS-owych produkcji, ale poszczególne elementy charakterystyczne dla nich rozlokowuje inaczej, kładąc intensywny nacisk na horror, mimo że największą objętość powieści poświęca policyjnemu kryminałowi. Powiem więcej: czytając Samicę, można odnieść wrażenie, że autor jak najszybciej pragnie „odbębnić” to, co składa się na gatunek kryminalny, by nareszcie skupić się na wizjach rodem z koszmarów sennych tudzież wytworów chorej psychiki głównego antagonisty. Kryminał jest rusztowaniem Samicy, ale podporządkowany jest horrorowi, czego wyrazistym przykładem jest policyjna obława, której towarzyszy charakterystyczna dla powieści grozy otoczka – mgła, trzęsawisko i samotna chata w głębi ciemnego lasu. Wniosek z tego zabiegu jest oczywisty – w scenach grozy wypada Pawłowski o niebo lepiej niż „podsłuchując” rozmowy śledczych. To właśnie one [sceny grozy] wraz z całą chorą podbudową wynikającą ze stopniowego przybliżania czytelnikowi schizofrenicznej – a może nawiedzonej przez siły zła? – osobowości mordercy, tworzą mięso tej prozy przyczyniające się do niezapomnianych wrażeń odbiorczych.

Ze względu na powyższe literackie wybory autora, Czarna samica kruka to lektura dla czytelników o mocnych nerwach, natomiast wrażliwsi będą zmuszeni robić sobie przerwy, by mrok wizji Pawłowskiego zbytnio ich nie przytłoczył. Jednak przede wszystkim jest to powieść dla odbiorców o sporej dozie subtelności umysłu – za wiele tu bowiem możliwości interpretacyjnych, niejasności i narracyjnych furtek, aby odbierać Samicę wyłącznie na poziomie fabularnym. Sam autor dowcipnie mówi o swojej drugiej powieści, że ilu czytelników, tyle posiada ona interpretacji[*]. Coś w tym jest, ponieważ już czołowa postać, na której zasadza się intryga Samicy, czyli bezimienny morderca o wyjątkowej sile fizycznej równie dobrze może uchodzić za zło wcielone, co za nieszczęśliwą i chorą jednostkę; nawiedzonego przez niesprecyzowane siły zła potwora lub osobę chorą psychicznie z całym bagażem traumatycznych doświadczeń, które z biegiem lat przekształciły się w majaki i wyobrażenia jedynie słusznego jej zdaniem postępowania.

Prywatnie Dariusz Pawłowski jest zapalonym podróżnikiem / Fot. archiwum autora

Prywatnie Dariusz Pawłowski jest zapalonym podróżnikiem. / Fot. archiwum autora.

Opis socjopatycznego umysłu zbrodniarza, jego geneza oraz teraźniejsze występki odmalował Pawłowski fenomenalnie. To droga wybrukowana okrucieństwem, krwią, żywym mięsem, zezwierzęceniem oraz gwałceniem większości możliwych norm. Wprost ciśnie mi się na klawiaturę, by przytoczyć tutaj chociaż jeden z tych obrazów rozdrażniających układ nerwowy, którymi wypełniona jest powieść, ale byłoby grzechem psuć potencjalnym czytelnikom „chore” niespodzianki, jakie naszykował dla nich autor. Zdradzić za to mogę, że Pawłowski posłużył się w tych najmocniejszych momentach powieści językiem, który nazwałabym bezlitośnie prostym. Przy czym nie toporną budowę zdań mam tu na myśli, a bezpośredniość przekazu, język rzucający przed wyobraźnią czytelnika kolejne bomby, tym straszniejsze, że opisywane wprost, sucho, bez żadnych przenośni czy niedopowiedzeń. W związku z powyższym nasuwają się skojarzenia z Malowanym ptakiem Jerzego Kosińskiego, który opisami ostrymi niczym cięcie nożem potrafił zobrazować takie wydarzenia fabularne, jak przejechanie na łyżwach w poprzek rąk i obcięcie w ten sposób palców czy spółkowanie kobiety ze zwierzęciem. Pawłowski ma pod tym względem równie dużo talentu i  mrocznej wyobraźni.

A po co to epatowanie okrucieństwem, czemu to służy?, zapyta ktoś z niesmakiem. W mojej opinii na poziomie podstawowym okrucieństwo idzie w sukurs wyborowi gatunku – a raczej wyraźnym faworyzowaniu jednego z zastosowanych gatunków – jakim jest horror; na poziomie symbolicznym czy krytycznoliterackim – wyraża, w zależności od przyjętej interpretacji, horror jaki ma miejsce w umyśle osoby ciężko chorej psychicznie tudzież zło o charakterze demonicznego nawiedzenia, swoiste przybycie Szatana na Ziemię i wstąpienia w ciało wybranego człowieka. To zresztą nie muszą być jedyne słuszne odpowiedzi, do których wielości Pawłowski zdaje się zachęcać chociażby odmalowaniem niezwykłości oczu antagonisty, których tęczówki zmieniają się z czerwonych na żółte z poziomą źrenicą i na odwrót.

Czarna samica kruka nie daje łatwych odpowiedzi. Trzeba niemałego wysiłku i wrażliwości, by wszystkie komponenty poskładać sobie w całość i zdecydować się, w którą interpretacyjną drogę wyruszyć. A sposób narracji tylko ten wysiłek wzmaga. Poza opisami „po bożemu” obrazującymi śledztwo i dysputy policjantów (aby oddać sprawiedliwość, nie zawsze są one lotne, często bywają zbędne, nienaturalne lub wręcz nudne, ale z pewnością zapewniają odpoczynek od „mrocznych” akapitów) czy surowymi wtrętami rodem z Malowanego ptaka, odnajdziemy w Samicy także ponadnaturalne monologi z „ust” Śmierci (podobny zabieg zastosował autor w Arcanus Arctica wypowiadając słowa w imieniu Wiatru), oniryczny prolog, narrację odmalowującą stan umysłu mordercy (stąd zapewne podtytuł powieści – Lot nad krawędzią świadomości), opowieści wprowadzające do życia przyszłych ofiar (bardzo sprytne posunięcie – dzięki temu czytelnik ma szansę przywyknąć do postaci, a nawet polubić je, zatem bardziej przeżyć ich straszny koniec), opowieści służące lepszemu poznaniu świadków zdarzeń (np. nieco komiczna wstawka o weekendowych rybakach)… Do tego narrator jest autentycznie wszechwiedzący, nierzadko obserwujący tę samą sytuację ze strony tak śledczych, jak i mordercy, a nawet tytułowej samicy kruka, która nawiedza antagonistę.

W

W „Antychryście” źródłem zła i chaosu oraz symbolem utożsamienia z pierwotną naturą była kobieta. U Pawłowskiego funkcje te pełni mężczyzna. / Fot. materiały prasowe.

Wspomniałam o konieczności niemałego wysiłku ze strony czytelnika, aby poskładać sobie opowieść Pawłowskiego w zjadliwą całość. Niestety, wybitnie utrudnia to niedopracowanie redakcyjne książki, a raczej kompletna fuszerka jaką odstawiło wydawnictwo Oficynka. W wydaniu szwankuje wszystko: redakcja, korekta, redakcja techniczna i skład (dwie różne czcionki widoczne gołym okiem, których w żaden sposób nie tłumaczy konstrukcja narracji!!). Śmiem twierdzić, że tekstu nie widziały oczy składacza, a sam program komputerowy. Nadto, jako że autor wprowadził rozmaitość narracji, należało mu się pokierowanie redaktorskie, aby z większą regularnością przepleść akapity „policyjne” z „morderczymi”, aby pociąć i poprawić dialogi, aby bardziej symetrycznie rozlokować narracje świadków i ofiar, aby podłoga w piwnicy mordercy nie była raz betonowa, a innym razem z drewna… Bez tej pomocy Pawłowski nieco się pogubił w swojej mrocznej opowieści, co nie jest niczym dziwnym, bo pogubiłby się każdy pisarz, zwłaszcza początkujący. Samica w porównaniu z Arcanus Arctica ma daleko bardziej skomplikowany układ, dlatego też debiut pana Dariusza jest bardziej „przeczytalny” nawet w surowej wersji (a taką miałam okazję czytać). Nóż się w kieszeni otwiera, widząc takie niedbalstwo wydawnicze, nie wspominając już o tym, że szkoda talentu autora, którego powieść pod czujnym okiem zawodowców, zrecenzowana wewnętrznie i zwrócona pisarzowi do naniesienia poprawek, przypuszczalnie rozbłysłaby niezmąconym blaskiem. Po wygaśnięciu umowy zalecam autorowi zabrać Samicę gdzie indziej i postarać się o wydanie drugie poprawione, a kolejne powieści rozsyłać do wydawców poważnie traktujących swoją pracę. Mała sugestia ode mnie: dodać posłowie, pochwalić się, że miała miejsce konsultacja z profilerką policyjną (w powieści znajdziemy arcyciekawy monolog psychologa śledczego), to zawsze uwiarygodnia pisarza w oczach czytelnika. I koniecznie poinformować o kontynuacji (owszem, będzie takowa, a nawet już się pisze), wówczas otwarte furtki fabularne nabiorą sensu także w oczach tych mocniej stąpających po ziemi – a nie tylko nad krawędzią świadomości – odbiorców.

Ze względu na powyższe usterki trudno mi ocenić Samicę. Trzeba by było bowiem wprowadzić nową kategorię jakościową – książki nieredagowane – co przy dzisiejszej, coraz częściej szwankującej, bo nieodpowiedzialnie przyspieszanej pracy wydawców, może wcale nie byłoby takie głupie. Zarzucając jednak ten temat, zamiast skupiać się na niemiarodajnych punktacjach, napiszę, że z pewnością należy dać Pawłowskiemu szansę, ponieważ polskich książek o podobnej sile rażenia obrazami ze święcą szukać. Stawiam, że dla wielu będzie to literacki Antychryst – rzecz, której będą zaciekle bronić lub radykalnie potępiać. Nadto, od czasu premiery Labiryntu (2013, reż. Denis Villeneuve) stojący niby przypadkiem na poboczu samochód nigdy nie napawał takim przerażeniem! „Zależało mi na tym, żeby książka czymś się wyróżniała na tle setek czy tysięcy innych, o których prędzej czy później zapominamy”, zdradził mi Pawłowski. Drogi Autorze, z pewnością ten cel osiągnąłeś. Trzymam kciuki za kontynuację Twojej pisarskiej bezkompromisowości!


Omówiono w ramach projektu


Moja ocena: nie podejmuję się oceniania.

Natomiast obiektywnie rzecz biorąc…

Wniebowzięci będą: czytelnicy ceniący klimaty gotyckie i gore, spragnieni rozdrażniających dosadnością obrazów; osoby lubiące zgłębiać mroczne, chore umysły; wielbiciele wymyślnych literackich narracji, gatunkowych melanżów oraz interpretacyjnych dowolności.

Kręcić nosami będą: czytelnicy, którzy liczą na rasowy kryminał trzymający się ścisłych ram gatunkowych oraz przedstawiający pogłębione sylwetki psychologiczne śledczych; osoby ceniące wyłącznie narrację „po bożemu”; odbiorcy ceniący książkę jako wydawniczą całość, a nie tylko fabułę.


[*] Ta oraz kolejne przytoczone w publikacji wypowiedzi Dariusza Pawłowskiego pochodzą z rozmowy, jaką przeprowadziłam z nim za pomocą usługi Messenger pod koniec września 2016 roku.


Dariusz Pawłowski, Czarna samica kruka, Wydawnictwo Oficynka, Gdańsk 2014.

Serdecznie dziękuję Autorowi za przesłanie egzemplarza do recenzji.

Dodaj komentarz