Philip Kerr – Niemieckie requiem

Vienna Noir, czyli James Bond na serio

Nie jestem już ani taki młody, ani taki szczupły, żeby leżeć w łóżku z czymkolwiek oprócz papierosa lub kaca.

(Bernhard Günther, prywatny detektyw i były pracownik policji kryminalnej)

Trzecia odsłona trylogii retro Berlin Noir autorstwa Philipa Kerra znacznie różni się od dwóch poprzednich. Jest nie tylko większa objętościowo i bardziej rozbudowana pod kątem ciekawostek historycznych, lecz także zastaje bohatera cyklu, Bernharda Günthera, niemal dekadę po wydarzeniach, jakie miały miejsce w Bladym przestępcy. Detektyw i były policjant kryminalny w jednym przymiera głodem w powojennym Berlinie, z lękiem porusza się po mieście, w którym czuł się tak pewnie, a na dodatek na przestrzeni minionych lat zdążył się ożenić! Ten niepoprawny cynik i niebieski ptak został niejako przez Kerra złamany i złożony na nowo, co dla wiernych czytelników może być lekkim szokiem. Mało tego: Niemieckie requiem, bo o nim mowa, to na dobrą sprawę już nie Berlin Noir, a Vienna Noir, Günthera wywieje bowiem do stolicy Austrii w celu zarobkowym. Czy, biorąc pod uwagę ilość zmian i czasowy przeskok, Kerr nie ukręcił serii karku zamiast ją urozmaicić? Czy udało mu się satysfakcjonująco wygrać opowieść do końca i utrzymać status godnego następcy Raymonda Chandlera i Dashiella Hammetta?

Cykliczne powieści nie lubią drastycznych zmian, które burzą przyzwyczajenia i czytelnicze poczucie bezpieczeństwa. A jakby nie było, za sprawą Niemieckiego requiem Kerr stawia czytelnika na nowej ziemi. Z pewnością może drażnić fakt, że ominął tak ważne narracyjne cząstki, jak wybuch II wojny światowej, przygody Berniego na froncie, w końcu – poznanie przez bohatera kobiety, której zdecydował się oddać nie tylko swoje ciało, lecz także serce i w pewnym sensie również niezależność. Ci, którzy cenią prozę Brytyjczyka za historyczne smaczki w niej zawarte, a także ci, których postać Günthera zaangażowała w sensie psychologicznym, a nie tylko „detektywnym”, z początku mogą kręcić nosem. Jednak wraz z przewracaniem kolejnych stron i akceptowaniem posthitlerowskiego świata przedstawionego, w którym po ulicach chodzą żądni wrażeń Amerykanie i pragnący łomotu dla wszystkich, bez względu na płeć i wiek, Rosjanie – przeskok zostaje autorowi wybaczany w miarę wsiąkania w mroczną przygodę, obowiązkowy u Kerra zestaw historycznych postaci i wydarzeń brylujących w powieściowej fikcji oraz w postępujące zwątpienie Berniego w otaczający go świat.

Zwątpienie w Niemieckim requiem również ma charakter inny niż dotąd. Nie ma znamion wiszącego w powietrzu napięcia narodowego, spowodowanego narastającym szaleństwem jego przywódcy, jak można to było zaobserwować w poprzednich częściach. 1947 rok zastaje Niemcy w zgliszczach, a jego rdzennych mieszkańców zalęknionych i z pustymi brzuchami. Berlin jest jednym wielkim gniazdem chorób wenerycznych, kobiet sprzedających się aliantom za smakołyki (tzw. czekoladówek) i trudnych do okiełznania Rosjan, często prymitywnych, śmierdzących i okrutnych. Jednak gdyby tylko w ten sposób Kerr przedstawiał naszych sąsiadów ze Wschodu, byłoby to pójściem na łatwiznę i filozofią rodem z komiksu. I tu pojawia się pierwszy rys historyczny w omawianej powieści, czyli Sowieci pragnący coraz większych wpływów i podporządkowania przegranych Niemiec władzy komunistycznej. Kerr, nienachalnie, bo czyniąc go zaledwie odległym tłem intrygi – wszak Bernie przez większość fabuły przebywa w Wiedniu – przemyca wątki podziału i blokady Berlina oraz postępującej niesubordynacji rosyjskiego najeźdźcy, która przyczyniła się do zimnej wojny, a w latach późniejszych do powstania „żelaznej kurtyny”.

Czy ich powojenne losy tudzież daty śmierci kiedykolwiek zostaną udokumentowane? Heinrich Müller (pierwszy z prawej) podczas narady kierownictwa niemieckiej policji; siedzą od lewej: oficer SS Franz Josef Huber, szef Kripo Arthur Nebe, szef SS i policji Heinrich Himmler i szef RSHA Reinhard Heydrich; listopad 1939 / Fot. Wikipedia

Czy ich powojenne losy tudzież daty śmierci kiedykolwiek zostaną udokumentowane? Heinrich Müller (pierwszy z prawej) podczas narady kierownictwa niemieckiej policji; siedzą od lewej: oficer SS Franz Josef Huber, szef Kripo Arthur Nebe, szef SS i policji Heinrich Himmler i szef RSHA Reinhard Heydrich; listopad 1939 / Fot. Wikipedia

Ci bardziej zmyślni Sowieci przyczynią się zresztą do wyjazdu Berniego do Austrii, gdzie nasz bohater nie tylko będzie miał okazję odzyskać stracone kilogramy, nieźle zarobić i przemyśleć w spokoju dramat, jaki zżera jego małżeństwo (żona-czekoladówka, której jednoznacznie potępić nie potrafi, wszak sam godnie zarobić na utrzymanie nie jest już w stanie – krajanów na jego usługi nie stać, a napływowi nie potrafią zaufać „szwabowi”), lecz także stanąć oko w oko z ucieleśnieniem okrucieństwa. I tu pojawia się drugi rys historyczny, tym razem niemiecki. Kerr bierze na warsztat niepokojący do dziś temat – losy hitlerowskich zbrodniarzy wojennych, którzy niekoniecznie dokonali żywota w 1945 lub zostali uwięzieni. Daty śmierci niektórych z nich nie są pewne, a każdą dotyczącą ich informację zdobytą po wojnie bezpieczniej opatrzyć etykietą „rzekomo” niż nazwać faktem. I przyznać trzeba, że brytyjski pisarz problematykę tę wyssał do cna, wykorzystując ją zarówno do tworzenia zmyślnej fikcji, jak i niepokojenia czytelnika możliwymi konsekwencjami działań żyjących w bezpiecznych kryjówkach nazistów. W Niemieckim requiem pojawiają się takie historyczne nazwiska, jak Heinrich Müller i Arthur Nebe, miejscowość Pullach z siedzibą agencji wywiadowczej, służby CIC (kontrwywiad armii USA) i Crowcass (rejestr przestępców wojennych), a niemal 400 stron pozwala im wybrzmieć fascynującymi szczegółami, ukazanymi jeszcze dobitniej niż we wcześniejszych powieściach autora.

Jednak literacka dobitność osiągnięta została nie tylko dzięki większej szczegółowości i potężnej, jak przypuszczam, pracy związanej z researchem, lecz także za sprawą mocniejszego niż dotąd odautorskiego przytupu. Kerr nie obawia się opisów naturalistycznych, tak mocno seksualnych, że aż pornograficznych, znamionujących ludzkie szaleństwo tudzież drastycznych i bardzo okrutnych. Niektóre akapity Niemieckiego requiem wżerają się w umysł niczym wirus i nie chcą go opuścić, są gotowymi kadrami filmowymi, dostarczającymi zarówno rozrywki, jak i szokującymi swoim przekazem. Powieść Kerra przypomina momentami ekranizację przygód Jamesa Bonda, tyle że bardziej krwawą i na serio, taką, w której psychopata pragnący zawładnąć światem uruchamia swoją wymyślną śmiercionośną maszynę i bezpardonowo zabija na oczach obserwatora, a do tego jeszcze się uśmiecha, dziwiąc się jego łzom wywołanym strasznym widokiem miazgi, która jeszcze przed chwilą była człowiekiem.

Zatem, mimo drastycznego jak na powieść cykliczną czasowego przeskoku (który zresztą Kerr po latach nadrobił, kontynuując serię i cofając się do czasów wojny) oraz, niestety, powrotu do nienaturalnie wygadanego Berniego, stosującego wymyślne porównania nawet wówczas, kiedy śmierć zagląda mu w oczy (narzekałam na to przy okazji recenzowania Marcowych fiołków, cieszyłam się, gdy zostało złagodzone w Bladym przestępcy), Niemieckie requiem to wyborny kryminał noir, nie ustępujący klasykom gatunku. Ba, wychodzący poza jego ramy, bo oferujący mocny – i, w kontekście rządów Putina, zaskakująco aktualny – akcent historyczny rozpisany na dwa głosy: podporządkowany fikcyjnej fabule oraz archiwalny, niezależny i kuszący do szperania na własną rękę w poszukiwaniu dodatkowych informacji.

7/10

Paulina Stoparek


Philip Kerr, Niemieckie requiem, przeł. Barbara Kopeć-Umiastowska, W.A.B., Warszawa 2014.

Za książkę dziękuję

Dodaj komentarz