Bardzo poszukiwany człowiek

Małe wielkie kino

Lubię rodzaj kina jaki reprezentuje swoim najnowszym filmem Anton Corbijn. Stonowane, klimatyczne, nieprzeładowane gwałtownością i pogoniami. W którym jeden drobny gest znaczy więcej niż dziesiątki wystrzelanych naboi, a tajemnice odsłaniają się stopniowo nabierając niezidentyfikowanego znaczenia, by pod koniec seansu – wreszcie przez widza pojęte – sprawić, że, mówiąc kolokwialnie, będzie zbierał szczękę z podłogi. Lubię ten rodzaj klasy. Lubię Bardzo poszukiwanego człowieka (A Most Wanted Man, 2014).

Streszczenie pominę, ponieważ w przypadku tego rodzaju filmów szpiegowskich wszelkie próby zamknięcia ich treści w kilku zdaniach zabrzmiałyby w porównaniu z wyrażeniem ich na ekranie po prostu nieatrakcyjne. Ponadto, jak to już było w przypadku innej adaptacji prozy Johna le Carré, pamiętnego Szpiega (Tinker Tailor Soldier Spy, 2011, reż. Tomas Alfredson) z Garym Oldmanem w roli głównej, tak i streszczanie fabuły Bardzo poszukiwanego człowieka mija się z celem. Chcę was bowiem zachęcić do jego seansu, a nie odwieść od niego niechcący sugerując chaos. Napiszę więc zamiast tego, że najnowszy film Corbijna urzeka wielością powiązań między poszczególnymi bohaterami i misterną koronką tajemnic, które ujawniane są niespiesznie, zupełnie jakby własnym nadciąganiem się rozkoszowały. A gdy nareszcie zdecydują się pokazać swoje twarze – wszystkie elementy układanki wskoczą na swoje miejsca, a widz, cofając się w myślach do poszczególnych scen i dialogów, odnajdzie w nich sensy, które wcześniej mu umknęły.

Intryga Bardzo poszukiwanego człowieka jest złożona. W pewnym momencie nawet jego fabuła częstuje nas ukazaniem jednego przekrętu zawartego w drugim, które przy okazji funkcjonują także w rolach nowych ścieżek poprowadzonych pomiędzy poszczególnymi postaciami, w nieuchronny sposób zmierzającymi ku punktowi, gdzie losy bohaterów się połączą. Przy czym ich [postaci] role czy akcenty charakterologiczne będą zwykle podwójne: przyjaciel będzie zdrajcą, pijus romantykiem, zagubiona dusza nagle stanie się niebywale konkretna, a pomocna dłoń zawrze pakt z podglądaczami. Pod koniec seansu mało co będzie tym, czym się z początku wydawało, mało też pobożnych życzeń zostanie spełnionych. W tym i życzeń widza.

Oczekiwania oglądającego, a także głównego bohatera filmu Corbijna, szefa jednostki antyterrorystycznej Günthera Bachmanna (Philip Seymour Hoffman), wypływać będą z podstawowej potrzeby, by z chaosu wyłoniła się Sprawiedliwość i ukarała winnych, a pozwoliła żyć w spokoju niewinnym. Sterany życiem, o niekoniecznie chlubnej przeszłości (zagadkowy epizod w Bejrucie), którego życie osobiste jest równe zeru, Bachmann jeszcze w nią wierzy, mimo że widział w swojej wieloletniej karierze niejedną podłość. Nie zawsze przebiera w środkach i potrafi ukazać prymitywną stronę własnego człowieczeństwa, ale zawsze ma przed oczami cel, który te środki uświęci. Skoro wierzy w niewinność podejrzewanego o organizowanie zamachu terrorystycznego zbiegłego z więzienia w Turcji – a wcześniej z Rosji – muzułmanina (Grigoriy Dobrygin) – nie prześpi spokojnie jednej nocy i przemierzy wiele kilometrów, by przekonać do tego ważne osoby, które nie chcą tego przyjąć do wiadomości. Jednocześnie nie zawaha się owego zagubionego zbiega wykorzystać w celu osiągnięcia kolejnego poziomu sprawiedliwości i rozwiązać sprawy, nad którą już dłuższy czas się głowi.

Sprawiedliwość zacznie zjadać zatem swoje wcześniejsze stadium, by dwie pieczenie mogły się na raz piec na jednym ogniu. A ruszt przekręcać będą bohaterowie, mimo swoich podwójnych funkcji przeciętni, ludzcy, nierzadko znajdujący się w w szponach własnych przywar i słabości: nałogów, nadwagi, nieśmiałości, żądzy zysku, strachu lub – co najgorsze – dwulicowości. Bachmann nie będzie żadnym szybkim i sprawnym Jasonem Bourne’em, wręcz przeciwnie – biegnąc przez dłuższy czas będzie zipiał i ocierał pot z czoła. Jego pomocnicy będą mieli twarze przeciętnych, nieco szczurkowatych młodych ludzi, a osobista asystentka (Nina Hoss) mimo posągowego wyglądu będzie pełna kobiecego ciepła i najwyraźniej bez wzajemności w swoim szefie zakochana. Pierwszy raz spotkałam także na ekranie prawniczkę jeżdżącą na rowerze niczym studentka, w kurtce z kapturem chroniącą ją przed hamburskim deszczem. A skoro już o Hamburgu mowa w niczym on nie będzie przypominać tego pięknego miasta ze stron powieści Craiga Russella zachwycającego się jego wyjątkowym budownictwem i potężnym mostem Köhlbrand łączącym dwa jego brzegi. Hamburg w Bardzo poszukiwanym człowieku wygląda niczym mniej ważne uliczki Krakowa tuż przed codwutygodniowym wywożeniem śmieci. Będą co prawda w filmie Corbijna ukazywane ekskluzywne miejsca, jak chociażby luksusowy hotel, ale będą one niejako tylko potwierdzać wyjątek od reguły, brudnej, biednej i nieciekawej, obecnej chociażby w zgrzebnym mieszkaniu tureckich uchodźców.

Co jeszcze? Rewelacyjne jest w Bardzo poszukiwanym człowieku aktorstwo, na czele z wymiętoszonym i nie rozstającym się z papierosem i szklanką whisky, chodzącym w nieświeżej marynarce Philipem Seymourem Hoffmanem, który jednym gestem lub niespodziewanym uśmiechem potrafi podsumować wymowę każdej sceny. Co ważne, owo „na czele” nie przykryło innych aktorów: Rachel McAdams w roli pełnej ideałów prawniczki, na której twarzy walczą ze sobą sprzeczne uczucia, czy niesłusznie ignorowanego w innych recenzjach Grigoriya Dobrygina jako torturowanego przez Rosjan uciekiniera o twarzy zaszczutego zwierzęcia. Ponadto przed kamerą wprost bryluje Robin Wright, która wcieliła się w rolę wysoko postawionej urzędniczki – osoby mogącej bardzo pomóc lub też… wybitnie zaszkodzić. I jacy oni wszyscy realni, a przez to piękni, nawet gdy ich ciało pokrywają blizny czy gdy z trudem łapią oddech z powodu nadmiernej tuszy… Lubię takie postaci. Bez superbohaterstwa, bez ściemy, bez nadmiaru dosłownego i charakterologicznego make-upu.

Zatem, wracając do początku: lubię takie filmy – o na pierwszy rzut oka niepozornych i jednostajnych kadrach w stonowanych barwach, lecz pełne wymowy wynikającej z kontrastów odwiedzanych przez bohaterów miejsc; z pogoniami, strzelaninami i pościgami samochodowymi zredukowanymi do minimum na rzecz gestów i nieznośnego oczekiwania, czy ten jeden konkretny bohater podpisze pewien dokument od którego zależy wszystko; pełne powiązań międzyludzkich i do granic przyzwoitości ukrywanych przed widzem tajemnicach. Lubię Bardzo poszukiwanego człowieka. To takie klimatyczne, małe wielkie kino. Może trochę już niemodne, ale też nie starające się niczego udawać i nie mające ambicji podobać się za wszelką cenę. A właśnie z tego zaczątek bierze artyzm, a nie tylko sprawne rzemieślnictwo.

8/10

Paulina Stoparek


Bardzo poszukiwany człowiek, 2014, prod.: Niemcy, USA, Wielka Brytania, reż. Anton Corbijn, scen. Andrew Bovell na podst. powieści Johna le Carré, wyst.: Philip Seymour Hoffman, Rachel McAdams, Willem Dafoe i in.

Za seans dziękuję images

2 thoughts on “Bardzo poszukiwany człowiek

Dodaj komentarz