Ignacy Karpowicz – ości

Korowód osobliw-ości

Tytuł powieści Ignacego Karpowicza nieprzypadkowo jest pisany małą literą. ości, bo o nich mowa, oznaczają końcówkę wyrazu, czyli właściwie „-ości”, dopisywaną do rozmaitych polskich słownych cząstek. Znaczenia wielu spośród tych wyrazowych zespoleń, bardzo istotnych dla  powieści, zostały wzięte pod lupę i niejako wywrócone na drugą stronę. Tożsamość, osobowość, sprzeczność, miłość, zależność to zaledwie kilka spośród tych, które rzuciły mi się w oczy. I mam wrażenie, że im więcej ości zyskają czytelników, tym więcej różnych „ości” można będzie wymienić, rozpoczynając dyskusję na temat tej książki.

Pisząc o powieści tak oryginalnej jak ostatnie dzieło Karpowicza, nie jest rzeczą łatwą ją streścić. Gdybym próbowała opisać jej akcję, wyszłaby z tego Moda na sukces skrzyżowana ze Złym wychowaniem (2004) Almodóvara. Dlatego też nawet luźno streszczać jej nie będę, w zamian skupiając się wyłącznie na znaczeniu tytułu, budowie powieści i filozofii w niej zawartej.

Tożsamość i osobowość to według mnie najważniejsze „ości” Karpowicza. Ewoluują one na stronicach powieści we wszystkich chyba bohaterach, ukazują, jak elastyczną i zapożyczającą z otoczenia istotą jest człowiek, począwszy od światopoglądu po seksualność. Ta ostatnia zresztą jest chyba najbardziej wyrazista, ponieważ Karpowiczowscy bohaterowie są pod tym względem absolutnie nietypowi, określają się na podstawie bliskości z kimś lub jej brakiem, a nazwanie ich mniejszościami seksualnymi byłoby doprawdy zbyt blade. Jednak ości nie są ryczącym manifestem mniejszościowym, ale bardziej wpuszczeniem na chwilę czytelnika do świata ich postaci, bardzo osobliwych i barwnych, niemal tańczących przed naszymi oczami w migotliwym korowodzie. Klucz do nich objaśnia w wywiadzie z Dorotą Sokołowską sam autor, mówiąc, że jego książka opowiada o redefinicji rodziny, która w świecie ogólnie przyjętych norm jest pełna hipokryzji i zdolności do niesłyszenia[1]. Karpowicz na nowo układa (nie)przestarzałą formę rodzinną 2 + 1 tudzież 2 + 2, dodając do niej nowe elementy, takie jak kochanek żony, kochanka męża, czy gej-przyjaciel domu. Żart? Tak zapewne większość czytelników te nietypowe propozycje zrozumie, jednak po przeczytaniu paru pozycji na temat ości i wysłuchaniu wywiadu z pisarzem przestałam tak to traktować. Czuć, że pan Ignacy ma własną filozofię świata i wyjątkowo otwarte poglądy, którym już niedługo przewiduje miejsce w ogólnie przyjętych normach. Nie obawia się, co wyraźnie zaznacza, że ości staną się lekturą mniejszości, i chyba się nie myli, ponieważ już utarło się przekonanie, że książki tej nie wypada nie znać.

Wspomniana mniejszość, czyli kolejna „ość”, o której traktuje powieść, świetnie sobie radzi w świecie mimo rozmaitych natręctw czy statusu imigranta. Powiedziałabym nawet więcej: te mniejszości nie tylko redefiniują w swoich własnych domach znaczenie związku czy rodziny, lecz także, nie wprost jednak, pokazują, jakie to może być zdrowe, otwierające umysł i najprościej rzecz ujmując… fajne! Na dodatek bohaterowie ci są zabawni, momentami wręcz bardzo, głównie dzięki pisarskiemu zabiegowi zespalającemu myśli, wrażenia i obrazy z przeszłości danej postaci w jedno. Są momenty, że czyta się te fragmenty bardzo szybko, ale są też takie, w których następuje zmęczenie materiału, jednak nie wątpię, że znajdzie się wiele osób, które w tym stylu pisarstwa z przyjemnością utoną, rozkoszując się eksperymentatorską formą potoków myślowych.

Bardzo istotnym tropem dla tytułu książki Karpowicza wydaje mi się także tak zwane ogołocenie ryby, czyli symbolu chrześcijaństwa, do ości[2]. Wiodąca religia nowego świata, kiedyś tak istotna, będąca sprawą, za którą ludzie oddawali życie, dzisiaj przeżywa stan uśpienia, by nie powiedzieć: śmierci. Zostały po niej resztki, puste symbole, czyli owe symboliczne ości. Karpowicz, człowiek niewierzący („Nie wiem, czy istnieje Bóg”[3]), stara się przekazać, że Dekalog „okazał się za krótki i zbyt krótkowzroczny”[4]. Słuszność tego twierdzenia spotyka nas niemal w każdym rozdziale ości i często zmusza do otwarcia oczu. Może w sposób żartobliwy, momentami wręcz jajcarski, ale jednak zmusza. Inaczej rzecz ujmując – religia, ale też naleciałości kulturowe stanęły nam (sic) ością w gardle. Więc najlepiej rozebrać je do ości i zbudować od nowa.

Wspomniałam o zabiegu pisarskim zespalającym myśli, wrażenia i obrazy z przeszłości danej postaci w jedno. Jednak owe nurty wspomnieniowo-abstrakcyjno-przemyśleniowe to niejedyny powód czyniący z prozy Karpowicza literacki eksperyment czy – jak nazywam to prywatnie – pisanie nie po bożemu. Drugą cechą strukturalną ości jest bowiem wszechobecna w nich zabawa językiem polskim, pełna oryginalnych słów, zabawnych wielokrotnych powtórzeń zawartych w krótkich odstępach czy pseudosłownikowych odautorskich wtrętach, wstawionych kursywą w swobodnie płynący tekst. Zresztą kursywa okazała się niezbędna także w bardzo częstym cytowaniu rozmaitych osobistości, począwszy od filozofa Zygmunta Baumana, a na Tove Jansson, autorce książek o Muminkach, skończywszy. Te niby-motta (niby, ponieważ pojawiają się także często pośrodku strony, a nie tylko na początku rozdziału) komentują, dopowiadają, a czasami zaprzeczają temu, co znajduje się w bezpośrednim ich sąsiedztwie. Sam pisarz wspomina zresztą o autotematyzmie ości, czyli zawarciu w nich uwag na temat nich samych i ich powstawania („W naszym świecie nic nie dzieje się bez kontekstu”[5]), a także, jak mniemam, umieszczeniu w nich tego, co mogło go natchnąć do takiego, a nie innego skręcenia w niektóre „ościane” ścieżki. Interpretować te wstawki można rozmaicie i zapewne ilu będzie czytelników, tyle powstanie wniosków, z których znaczna część zapewne będzie stała ze sobą w sprzeczności, ponieważ Karpowicz stworzył powieść będącą swojego rodzaju lingwistyczną zagadką o niespotykanej strukturze. Z powodu tych oryginalnych zabiegów można wybaczyć panu Ignacemu nieco Pilchowski język, który nie jest już pierwszej świeżości, a po kilkudziesięciu stronach zaczyna męczyć i czasem – nawiązując do tytułu – trudno go przełknąć.

Podsumowując: ości nie wypada nie znać, chociaż ze zrozumieniem może być problem. Nie ukrywam, że nie dotarły do mnie wszystkie sensy tej książki, będącej zdecydowanie lekturą niejednokrotnego przeczytania. I mimo wrażenia niekompletnego objęcia umysłem, którego zapewne nie wyzbędziemy się nawet po pięciokrotnym ugryzieniu ości, warto temu targowisku osobliwości dać szansę choćby dlatego, że czasem miło czymś oryginalnym i niezmierzenie mnogim się zachłysnąć.

6/10

Paulina M. Stoparek


[1] Por. Dorota Sokołowska w rozmowie z Ignacym Karpowiczem, Radio WL, http://lubimyczytac.pl/ksiazka/172453/osci (03.09.2013).

[2] Por. Sławomir Domański, Książka ości, http://lubimyczytac.pl/ksiazka/172453/osci (03.09.2013).

[3] Dorota Sokołowska w rozmowie z Ignacym Karpowiczem, dz. cyt. (03.09.2013).

[4] Cytat z książki.

[5] Dorota Sokołowska w rozmowie z Ignacym Karpowiczem, dz. cyt. (03.09.2013).


Ignacy Karpowicz, ości, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013.

Tekst ukazałam się na portalu kulturalnym Noir Café pod adresem: http://www.noircafe.pl/ignacy-karpowicz-osci/.

Dodaj komentarz